Mógł zostać odebrany jako zgred. Ale tylko do końca pierwszej piosenki. Wówczas radosnym, melodyjnym głosem stwierdził, że wita na... warsztatach ze śpiewu. Podzielił salę na chórki: męski i damski. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że w tym czasie nie oderwał rąk od fortepianu. Co więcej, gdy mówił „teraz panie”... W zasadzie nie wiadomo czy to powiedział, czy zaśpiewał, ale zrobił to wyjątkowo melodyjnym głosem. Jak stwierdził: teraz będą trzy głosy: „pierwszy to mężczyźni, drugi to kobiety a trzeci... To ja!”. Tym sposobem rozśpiewał na sali wszystkich. Niby nie wypadało, aby śpiewała obsługa, ale kelnerzy również nucili pod nosem. Inaczej się nie dało.

Śpiewał o wszystkim, ale publiczność powalił biblijnym hymnem o miłości. Zaśpiewanym – właśnie w asyście słuchaczy, którzy tym razem – stali się także współtwórcami widowiska. Czy podobną atmosferę będzie w stanie stworzyć Zbigniew Wodecki, który w Watrze zagra na sylwestra? Możliwe, ale Soyka podniósł mu poprzeczkę wyjątkowo wysoko.

Tekst i foto:
StanAdvert